Nasi w Trylogii

powrót
Henryk Sienkiewicz

Henryk Sienkiewicz
(fot. Wikipedia)

Czy ktoś z was zastanawiał się, czytając „Ogniem i Mieczem”, „Potop” lub „Pana Wołodyjowskiego”, jak wiele pojawiających się na kartach tych książek postaci związanych jest z Ziemią Sandomierską? Pobieżnie tylko licząc, okazuje się, że znajdziemy ich blisko dwadzieścia. Spróbujmy zatem prześledzić losy sienkiewiczowskich bohaterów, którzy odcisnęli swoje ślady w historii naszego regionu.

Rozpoczynając poszukiwania swojaków w „Trylogii”, można posiłkować się jedną z kilku arcyciekawych książek, o fikcyjnych i autentycznych personach, uwiecznionych przez mistrza Henryka na kartach powieści, albo samemu wertować karty sienkiewiczowskich tomów, wyszukując przy tym znajomo brzmiące nazwiska. Najwięcej będzie ich w „Ogniem i Mieczem”, równie sporo w „Potopie”, ale i w zamykającym cykl „Panu Wołodyjowskim” też coś się znajdzie. Pora więc cofnąć się w czasie o cztery prawie wieki…



Na zielonej Ukrainie


Akcja pierwszej z pisanych „ku pokrzepieniu serc” historycznych powieści polskiego noblisty, rozpoczyna się w ostatnich latach panowania Władysława IV Wazy. Za jego czasów, człowiekiem numer dwa w państwie był kanclerz wielki koronny Jerzy Ossoliński. Prastara familia herbu „Topór”, której Jerzy był najwybitniejszym bodaj przedstawicielem, wywodzi się jak mówią badacze z Morawicy koło Krakowa, ale już pod koniec XIV wieku, jedna z jej linii osiedliła się na Sandomierszczyźnie. Ojciec Jerzego – Jan Zbigniew Ossoliński był wojewodą sandomierskim i założycielem miasta Klimontów. Kanclerz Jerzy rozbudował rodowy zamek w Ossolinie i uczynił go prawdziwą perłą renesansowej architektury. W progach rezydencji kilkakrotnie podejmował gościną swojego monarchę.

Jerzy Ossoliński
Jerzy Ossoliński

Jerzy Ossoliński (fot. Wikipedia)

Na kartach „Ogniem i Mieczem” umieścił Sienkiewicz taki oto opis tej postaci: Oblicze jego miało w sobie mniej majestatu, ale prawie więcej jeszcze urzędniczej godności niż królewskie. Była to poorana troskami i myślą, chłodna i rozumna twarz męża stanu, której surowość nie psuła nadzwyczajnej piękności. Oczy miał błękitne, przenikliwe, cerę mimo wieku delikatną; polski wspaniały strój, szwedzka strzyżona broda i wysoki chochoł nad czołem dodawały jeszcze jego regularnym, jakby z kamienia wykutym rysom senatorskiej powagi. Był to Jerzy Ossoliński, kanclerz koronny i książę Rzymskiego Państwa, mówca i dyplomata podziwiany przez dwory europejskie, sławny przeciwnik Jeremiego Wiśniowieckiego.

Skąd wzięła się wspomniana przez pisarza nieprzyjaźń między kanclerzem, a sławnym kniaziem Jaremą? Obaj mieli diametralnie różny stosunek, co do postępowania względem Kozaków. Ossoliński był zwolennikiem opcji ugodowej, Wiśniowiecki widząc z bliska narastające zagrożenie opowiadał się za siłowym wystąpieniem przeciwko Chmielnickiemu, nim jeszcze ten zdążył urosnąć w siłę.

Ta odmienność stanowisk, nie była jednak pierwszym punktem zapalnym w stosunkach miedzy dwoma magnatami. Znacznie wcześniej poszło im o coś zupełnie innego. Ossoliński – człowiek zdolny i bez wątpienia europejskiej miary polityk, był wśród krajowej szlachty wyjątkowo niepopularny. Kiedy najpierw od papieża, a potem również od cesarza otrzymał tytuł książęcy, jak Rzeczpospolita długa i szeroka podniosły się głosy sprzeciwu co do tytułowania się przezeń taką godnością. Kanclerz orzekł wówczas, że chętnie się jej zrzeknie o ile skasowane zostaną przy tym wszystkie inne książęce tytuły, w tym i te stare, litewsko-ruskie, potwierdzone przez unię lubelską.

Wiśniowieccy, byli jedną z takich właśnie starych familii książęcych i stanęli wraz z wieloma jeszcze innymi rodami w opozycji względem kanclerza. 26 letniego zaledwie Jeremiego obwołano głową całego stronnictwa, które ostatecznie ze sporu wyszło zwycięsko, kosztem upokorzenia Ossolińskiego.

W pierwszej fazie walk z Chmielnickim kanclerz odgrywał jeszcze wiodącą rolę, ale po słynnej klęsce zborowskiej i wielce niekorzystnej ugodzie z chanem tatarskim, stracił zupełnie zaufanie nowego króla Jana Kazimierza, do którego wyboru walnie się zresztą przyczynił. Niebawem załamany zmarł osierocając trzy córki (dwaj synowie kanclerza już wtedy nie żyli).

W „Ogniem i mieczem” pojawiają się dwaj zięciowie Ossolińskiego. Jest taka scena, gdy w obozie pod Zabrażem, po bitwie konstantynowskiej, zbiera się rada wojenna. Bierze w niej udział m.in. starosta sokalski Zygmunt Denhoff – mąż Anny Teresy Ossolińskiej. Sześć lat zaledwie trwało to małżeństwo. Anna zmarła w roku 1651, w skutek komplikacji po urodzeniu czwartego dziecka – Franciszka Bogusława. Miała ledwie 30 lat. Zygmunt, po ugodzie zborowskiej stał się zakładnikiem tatarskim i trafił na Krym. Dzięki swej operatywności i pieniądzom udało mu się wykupić z niewoli wielu polskich jeńców. Sam również wrócił do kraju. Brał udział w bitwie pod Beresteczkiem. Zmarł w 1655 roku, ledwie przekroczywszy trzydziestkę.

Tragiczne były losy męża najstarszej z córek kanclerza Ossolińskiego – Urszuli Brygidy - Samuela Jerzego Kalinowskiego. Jego ojcem był hetman polny koronny Marcin Kalinowski, który w „Ogniem i mieczem” pojawia się bardzo często. Samuel po śmierci teścia stał się m.in. właścicielem Klimontowa. Obaj Kalinowscy bardzo aktywnie brali udział w całej niemal kampanii przeciwko Chmielnickiemu. Zginęli w 1652 roku pod Batohem, w przedostatniej wielkiej bitwie z Kozakami. Zakończyła się ona klęską wojsk koronnych i rzezią jeńców. Hetman Kalinowski został zabity, próbując ratować syna pojmanego przez Tatarów. Po bitwie Kozacy wykupili od swych sprzymierzeńców z dzikich stepów Samuela i innych jeszcze znaczniejszych polskich dowódców, którzy z rozkazu Chmielnickiego zostali natychmiast ścięci. Miał to być odwet za porażkę kozacką pod Beresteczkiem. Ofiarami rzezi padli wówczas poza młodym Kalinowskim jeszcze m.in.: pisarz polny koronny Zygmunt Przyjemski i brat przyszłego króla Jana III Sobieskiego – Marek Sobieski.

Jedną z kluczowych postaci obrony Zbaraża, o której wieści przyniósł królowi Jan Skrzetuski, był Andrzej Firlej. Niepopularny wśród szlachty, ze względu na kalwińskie wyzwanie, był on jednak mężnym i zdolnym żołnierzem. W Zbarażu dowodził jednym z bardziej niebezpiecznych odcinków w obrębie fortyfikacji twierdzy. Po zawarciu ugody zborowskiej, otrzymał w nagrodę województwo sandomierskie.

Na koniec warto wspomnieć o dwóch jeszcze epizodycznych postaciach, pojawiających się w pierwszej części „Trylogii”. Ze szlachty sandomierskiej pochodził Sebastian Machowski (w powieści błędnie nazywany Machnickim), oficer Wiśniowieckiego, którego poznajemy w scenie, gdy adoruje pannę Zawiejską z fraucymeru księżnej Gryzeldy. W „Ogniem i Mieczem”, a potem także w „Potopie”, wyszperać można nazwisko kasztelana sandomierskiego Stanisława Witowskiego (zmarł w 1662 roku). Sienkiewicz pisze o nim: pan Witowski, kasztelan sandomierski, stary i doświadczony żołnierz; ten i Czarnieckiemu samemu chciał dorównać, lecz nie zdołał, bo mu Bóg wielkości odmówił.



Pod szwedzkim zaborem


Najobszerniejsza i najpopularniejsza księga „Trylogii” opisuje dzieje najazdu Szwedów na Polskę. Andrzej Kmicic – główny bohater „Potopu” zwykł mawiać „możesz na mnie liczyć, jako na Zawiszę”, co rzecz jasna jest odwołaniem się do sławnego rycerza Zawiszy Czarnego, rodem z Garbowa pod Sandomierzem. Ale, poza tym mało znaczącym wątkiem, w powieści jest wiele innych, dużo bardziej wyraźnych nawiązań do naszych okolic.

Pan Zagłoba opowiada w pewnym momencie o sandomierskim szlachcicu Boboli: „którego prochy na drugą stronę Wisły razem z koniem przerzuciły, a dlatego mu nic. Obejrzał się, gdzie jest, i zaraz na obiad do księdza trafił. Ale też mu Najświętsza Panna sekundowała”.

Inny szlachcic z Sandomierszczyzny – Piotr Gnoiński, pozostający w służbie hetmana Gosiewskiego, po bitwie pod Prostkami, zaofiarował się Tatarom jako zakładnik, za wziętego do niewoli przez Kmicica księcia Bogusława Radziwiłła.

Jan Sobiepan Zamoyski

Jan Sobiepan Zamoyski (fot. Wikipedia)

Późniejszy wojewoda sandomierski Jan Sobiepan Zamoyski wsławił się opisaną na kartach „Potopu” sceną, gdy z podpowiedzi Zagłoby, na złożoną przez Forgella propozycję oddania mu w udzielne władanie województwa lubelskiego odparował: „A ja ofiaruję jego szwedzkiej jasności Niderlandy!”. Sienkiewicz pisze o Sobiepanie następująco: „Było to prawdziwe królewiątko w swoim Zamościu: człek w sile wieku, wielce przystojny, chociaż nieco chuderlawy, gdyż w leciech pierwszej młodości nie dość upały natury hamował”. Zaraz potem dodaje jeszcze, że: „Pan Zamościa nie odznaczał się bystrym dowcipem, jeno tyle go miał, co na własna potrzebę”.

W czasach potopu, szwedzkim komendantem Sandomierza był pułkownik David Sinclair (w książce nazwisko pisane jako Szynkler). Droga wodną zdołał on wysłać uwięzionemu w widłach Wisły i Sanu Karolowi Gustawowi znaczne zapasy żywności. Czarniecki, głównie siłami chłopskimi zdobył w końcu Sandomierz, jednak Szynkler przed opuszczeniem zamku, podłożył minę, wysadzając „przeszło pięćset ciał, tych, którzy cofnąć się nie zdołali”.

ojciec Augustyn Kordecki
ojciec Augustyn Kordecki

Augustyn Kordecki
(fot. Wikipedia)

I jeszcze postać, która w dziejach walk polsko- szwedzkich zapisała jedną z najbardziej chlubnych kart - bohaterski obrońca Jasnej Góry, ojciec Augustyn Kordecki. Nie wszyscy wiedzą, że nim objął on funkcję przeora klasztoru jasnogórskiego, przez jakiś czas pracował w Beszowej pod Połańcem. Znajduje się tam jeden z najcenniejszych w tej części Polski gotyckich obiektów sakralnych – kościół i klasztor Paulinów, ufundowany przez prymasa Wojciecha Jastrzębca. To tu kapłańską posługę sprawował ksiądz Kordecki. Beszowscy Paulini prowadzili bardzo ożywioną i wszechstronną działalność. Przy klasztorze funkcjonowała szkoła i szpital dla ubogich. O znaczeniu tego miejsca dla całego zgromadzenia świadczyć może fakt, że tu właśnie działał nowicjat pauliński dla obszaru całej Galicji, a także studium zakonne. W klasztorze była również bardzo cenna biblioteka, którą z czasem przeniesiono na krakowską Skałkę.



Pieśń o małym rycerzu


W przygodach Pana Wołodyjowskiego pojawia się postać Stefana Bidzińskiego, dziedzica podopatowskich Bidzin, a później również wojewody sandomierskiego. Był to wielki i sławny żołnierz, zaufany stronnik króla Jana III Sobieskiego, któremu niegdyś ocalił życie w bitwie pod Cudnowem. U Sienkiewicza opisany został głośny epizod z udziałem Bidzińskiego, który miał miejsce podczas bitwy pod Chocimiem. Wojak wraz z koniem spadł wówczas z wysokiej naddniestrzańskiej skarpy, lecz przeżył. „Wydobywszy się cudem z przepaści, lubo potłuczon i ranny, natychmiast w wir walki się rzucił i walczył, póki z wyczerpania nie zemdlał. Długo on potem chorował, lecz po kilku miesiącach odzyskawszy zdrowie, dalej na wojnę z wielka swą chwałą chadzał” – napisał autor „Trylogii”.

Był Bidziński towarzyszem broni i osobistym przyjacielem Wespazjana Kochowskiego, jednego z najwybitniejszych historyków i poetów polskiego baroku. Kochowski, urodzony w nieistniejącym już obecnie folwarku Gaj, pod Ostrowcem Świętokrzyskim, brał udział zarówno w wojnach kozackich, jak i szwedzkich. Spod jego pióra wyszły między innymi głośne kroniki lat potopu, które były jednym z podstawowych źródeł w pracy Sienkiewicza nad „Trylogią”.

Do takiego, jakie znamy skonstruowania przygód małego rycerza przyczynił się też prof. Stanisław Tarnowski, rodem z Dzikowa. To dzięki niemu w „Panu Wołodyjowskim” znalazła się postać Basi-Hajduczka. Sienkiewicz nosił się z myślą by ją usunąć. A było to tak: rozpoczynając prace nad książką, dbały o szczegóły historyczne autor „Trylogii” nie znał prawdziwych dziejów Krystyny Jeziorkowskiej (to właśnie powieściowa Basia), żony Jerzego Wołodyjowskiego – będącego pierwowzorem jednego z jego głównych bohaterów. Kiedy już postępy nad tomem były mocno zaawansowane, historyk Antoni Rolle opublikował rozprawę, w której na podstawie archiwalnych źródeł ogłosił, że Jeziorkowska przed Wołodyjowskim miała już trzech innych mężów, a po śmierci małego rycerza wyszła za mąż po raz piąty.

Ta informacja zdruzgotała Sienkiewicza. Przygnębiony pisał w liście do jednego z przyjaciół:

Wymyśliłem w wyobraźni typ dziewczyny-hajduczka, którą chciałem mu oddać, tymczasem masz diable wdowę, jeszcze po trzech mężach. Radzę się Tarnowskiego co zrobić, bo trzeba by i ten początek, który już mam przerobić. Wołodyjowski należy trochę do historii, a jego żona wcale. Z tym wszystkim martwi mnie to.

Profesor Tarnowski zasugerował, żeby niczego nie zmieniać i pisarz przystał na to. Pannie Jeziorkowskiej zmienił jednak imię na Basia, a nazwiskami trzech jej pierwszych mężów, nazwał konkurentów do reki hajduczka, sygnalizując tym, że prawdę historyczną zna.



Sekret świętokrzyskiej krypty


Pozostaje jeszcze przewijająca się już wyżej postać księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Choć był to magnat kresowy, jego związki z naszym regionem są wielorakie.

Jeremi Wiśniowiecki

Jeremi Wiśniowiecki (fot. Wikipedia)

Nie mogąc wracać na zrujnowane przez Kozaków Zadnieprze, osiadł kniaź Jarema w Krzeszowie, gdzie jego szwagier Jan Zamoyski odstąpił mu swoją rezydencję. Nie ma już dziś po niej śladu. Wśród lasów nad pięknymi zakolami Sanu spędził Wiśniowiecki swój najdziwniejszy okres życia – okres, w którym był u szczytu sławy i popularności, a zarazem na dnie finansowej ruiny. W marcu 1651 roku sporządził tutaj swój testament.

Książę zmarł nagle 20 sierpnia tego samego roku w obozie pod Pawołoczą, w skutek najprawdopodniej szerzącej się epidemii, jednak podejrzewano również, że mógł zostać otruty. Dlatego też zarządzono natychmiast sekcję, która jednak śladów trucizny nie potwierdziła.

Do dziś w klasztorze na Świętym Krzyżu pokazywana jest trumna z tabliczką, na której opis głosi, że są to szczątki Jeremiego Wiśniowieckiego. Czy jest tak naprawdę? Książę istotnie spoczywa w tym miejscu, ale na pewno nie w oszklonym sarkofagu, który codziennie oglądają setki turystów.

Ciało potężnego magnata żona przewiozła do opactwa, by tam czekało na godny pogrzeb. W XVIII wieku miał miejsce wielki pożar klasztoru i wtedy trumna księcia prawdopodobnie spłonęła. Mumię wystawioną obecnie na widok publiczny, w latach 80 tych przebadali specjaliści z zakresu medycyny sądowej. Z badań wynika, że są to szczątki mężczyzny znacznie starszego niż Jeremi Wiśniowiecki, a do tego co bardzo istotne, z pewnością nigdy nie były one poddawane sekcji.

Rafał Staszewski