Tak kończyli zbrodniarze

powrót

Kaci, oprawcy, zwyrodniali mordercy mający na koncie setki ofiar – w czasie okupacji na Sandomierszczyźnie działało wielu hitlerowskich funkcjonariuszy, do których pasują wszystkie wymienione określenia. Kilku z nich sprawiedliwość dosięgła jeszcze przed końcem wojny. Zostali zlikwidowani przez polskie podziemie.



Pomścić szefa


Legendarny oddział „Jędrusiów” zapisał jedną z najbardziej chwalebnych kart historii walk z okupantem w naszym regionie. Twórca oddziału Władysław Jasiński stał na jego czele do stycznia 1943 roku, kiedy zginął z rąk Niemców. Za ironię losu uznać można fakt, że patrolem, który osaczył partyzanta i kilku jego ludzi, dowodził człowiek noszący taki sam pseudonim jak Jasiński.

Andrzej Resler przed wojną prowadził gospodarstwo rolne w Sielcu niedaleko Staszowa. Wioska była zamieszkana przez niemieckich kolonistów, którzy pojawili się w tej okolicy jeszcze w połowie XVIII wieku, gdy właścicielem okolicznych dóbr był August Czartoryski. Po napaści hitlerowskiej na Polskę, Resler aktywnie zaczął działać w gestapo. Jego zbrodnie szybko stały się głośne. Własnoręcznie zamordował kilkudziesięciu Polaków i Żydów z rejonu Staszowa. To on właśnie na czele żandarmów z placówki w Rytwianach przed południem 9 stycznia 1943 roku osaczył kwaterę w Trzciance niedaleko Osieka, gdzie przebywał akurat Władysław Jasiński i kilku jego ludzi. Dowódca „Jędrusiów” w chwili ataku nie miał nawet pistoletu, a jedynie granat ukryty w kieszeni spodni. Ostrzeliwani partyzanci próbowali wycofać się w bezpieczne miejsce. Trzech z nich dosięgły jednak kule. Oprócz Jasińskiego polegli jeszcze Antoni Toś „Antek” i Marian Gorycki „Polikier”. Niemcy nawet nie zrewidowali zwłok. Przeczuwali, że lada moment sami mogą znaleźć się w pułapce. Pospiesznie opuścili wioskę, nakazując pilnowanie ciał zabitych okolicznym chłopom, aż do czasu ich powrotu. Wrócili istotnie pod wieczór w dużo większej sile, ale do tego czasu „Jędrusie” zdążyli już zabrać poległych. Pochowano ich na cmentarzu w Sulisławicach.

11 marca tego samego roku Resler urządził sławny „rajd śmierci”, w czasie którego objechał z silną obstawą Osiek, Dzięki, Gieraszowice, Sulisławice, Suliszów i Koprzywnicę, pozostawiając wszędzie za sobą trupy. Z jego ręki zginął m.in. naczelnik poczty w Osieku nazwiskiem Żyła.

Plan likwidacji Reslera opracowywany był w gajówce Jedynaków koło Grzybowa. Stacjonujący tam dowódca podobwodu AK Szydłów kpt. Piotr Kabata ściągnął specjalnie do realizacji tego zadania 20 osobową grupę dywersyjną. Na miejsce zasadzki wybrano przebiegający przez las odcinek szosy miedzy Staszowem a Rytwianami. Tedy zazwyczaj gestapowiec wracał do swojego domu w Sielcu. 23 marca przez cały dzień czyhali na niego 4 partyzanci. Bez rezultatu. Nocą wrócili do gajówki, a kapitan Kabata wysłał w ich miejsce drugą zmianę. Około południa na drodze pojawiło się dwóch rowerzystów. Jeden z nich był w mundurze żandarma, drugi miał na sobie cywilne ubranie. Rozpoznano go bez trudu, miedzy innymi po długich, charakterystycznych wąsach. To był Andrzej Resler. Padł strzał. Gestapowiec zwalił się na ziemię, lecz nie zginął od razu. Zdążył jeszcze wyciągnąć rewolwer, kiedy dosięgła go następna tym razem śmiertelna kula. Towarzyszący mu żandarm zdołał uciec.



Akcja na Rynku


Jesienią 1943 roku Józef Bojanowski ps. Walter otrzymał od komendanta podobwodu AK Klimontów por. Tadeusza Pytlakowskiego „Tarniny” rozkaz wykonania wyroku śmierci na Lescherze, który był szefem posterunku żandarmerii niemieckiej w miasteczku. Lescher słynął z okrucieństwa i miał na swoim sumieniu niejednego Polaka.

Wiedziano, że lubił przechadzać się po klimontowskim Rynku w dni targowe, obserwować handlujących, a niekiedy samemu rewidować ich wozy. Walter postanowił to jego upodobanie wykorzystać w przygotowywanej akcji. Likwidacji niemieckiego zbrodniarza dokonać mieli we dwóch. Józef Bojanowski do pomocy wybrał sobie Czesława Krawczaka ps. Cedro. Na miejsce planowanego zamachu wiózł ich bryczką od strony Pęchowa brat Waltera Jan Bojanowski. Okrążyli wolno zatłoczony furmankami Rynek, poczym dwaj partyzanci wysiedli, a zaprzęg odjechał do Usarzowa. Po wykonaniu zadania uciekać mieli innym powozem, który zaprzężony w parę dobrych koni czekał na nich w jednej z uliczek.

Lescher tego dnia długo się nie pojawiał. Walter i Cedro czekając na niego przysiedli na murku. Po chwili zobaczyli komendanta żandarmerii. Zmierzał w ich kierunku, przypatrując się bacznie obu mężczyznom. Zaskoczeni nie ruszali się z miejsca, dopiero kiedy Niemiec poszedł dalej szybko ruszyli za nim.

Bojanowski strzelił do Leschera kilka razy. Całe zdarzenie rozegrało w północno wschodniej pierzei Rynku. Komendant trafiony trzema kulami jeszcze próbował wyciągnąć z kabury pistolet. Dopiero kolejne dwa strzały sprawiły, że ciężko osunął się na bruk.

Walter zabrał jego broń i wraz z towarzyszem rzucił się do ucieczki. Pojazd czekał na nich w gotowości. Bryczka potoczyła się szybko w kierunku Byszowa. Zanim z pobliskiego posterunku na Rynek wysypali się żandarmi, dwaj partyzanci byli już daleko.

Dodać trzeba, że niespełna dwa miesiące wcześniej w podklimontowskich Konarach Kolonii oddział BCh „Lotna” pod dowództwem Stanisława Borkowskiego „Pioruna” zlikwidował innego hitlerowskiego oprawcę, który budził postrach w całej okolicy. Edward Kohlm zwany „Krwawym Edziem” został zastrzelony, kiedy wracał z wyprawy po przymusowe kontyngenty, jakie okupanci ściągali od polskich chłopów.



Do trzech razy sztuka


W styczniu 1944 roku por. Pytlakowski polecił Walterowi zorganizować specjalną sekcję egzekucyjną, której zadaniem było wykonywanie wyroków śmierci na Niemcach i konfidentach. W skład grupy oprócz Józefa Bojanowskiego weszli jeszcze: Zbigniew Piątek „Grabina”, Tadeusz Chmiel „Alfred” i Jan Bojanowski „Michał”.

Kilkanaście dni przed nadejściem wojsk sowieckich sekcja przeprowadziła jedną z najbardziej spektakularnych swoich akcji.

W majątku Skrzypaczowice niedaleko Łoniowa kwaterował von Paul, gestapowiec nadzorujący całą sieć konfidentów na powiat sandomierski. Wyrok na niego został wydany dużo wcześniej, dwukrotne próby jego wykonania nie powiodły się jednak. Czując się zagrożonym von Paul niegdzie nie wyjeżdżał bez silnej eskorty.

Wywiad ustalił, że w każdy piątek gestapowiec jeździ bryczką do Sandomierza. Rozkaz mówił, że von Paula należy ująć żywcem i odstawić do „Jędrusiów”, którzy chcieli wyciągnąć od niego nazwiska konfidentów.

W zasadzce, którą zorganizowano na skraju wsi Sośniczany uczestniczyła w komplecie cała sekcja Waltera. Przyczajeni tuż przy szosie partyzanci dostrzegli w pewnym momencie dwa zbliżające się zaprzęgi. W drugim siedział von Paul wraz z dwoma esesmanami trzymającymi na kolanach gotowe do strzału karabiny. Powoził Polak, stangret Żyła ze Skrzypaczowic. W strzelaninie gestapowcowi trzykrotnie przestrzelono ramię lewej ręki. Mimo to zdołał wyskoczyć z bryczki i rzucił się do ucieczki w pole. Pierwszy dogonił go „Grabina”. Von Paula rozbrojono i czym prędzej zabrano z miejsca zdarzenia. W umówionym wcześniej miejscu partyzanci nie zastali „Jędrusiów”. Tymczasem na drogach zaroiło się od niemieckich patroli. Nie było sensu ryzykować dalszej eskapady ze schwytanym zbrodniarzem. Zapadła decyzja aby go rozstrzelać. Von Paul do końca pozostał twardy i nieugięty. W trakcie przesłuchania podał co prawda dwa nazwiska konfidentów, ale później okazało się, że osoby te już nie żyją. Wyrok na gestapowcu wykonał Józef Bojanowski gdzieś w okolicach Smerdyny.



Grube ryby


Z rąk żołnierzy polskiego podziemia zginęło również kilku wyższych oficerów niemieckich, którzy swoją działalnością szczególnie krwawo zapisali się w okupacyjnych dziejach Ziemi Sandomierskiej.

Na początku grudnia oddział „Jędrusiów” zorganizował na szosie w pobliżu Kurozwęk zasadzkę na szefa staszowskiej żandarmerii Rittera. Był niedzielny poranek, gdy partyzanci otrzymali informację, że niemiecki oficer wyjechał samochodem do Kielc i po południu będzie wracał tą samą drogą. Ciężarowe auto miało charakterystyczną, żółtą plandekę. Trudno byłoby go nie rozpoznać. Kiedy auto znalazło się na wysokości niewielkiego zagajnika z poza drzew rozpoczął się silny ostrzał. Kierowca zdołał zapanować nad pojazdem i doprowadził go do Staszowa. Partyzanci przygnębieni porażką wrócili do swojej kwatery w Lesisku. Dopiero tutaj dotarła do nich wiadomość, że Ritter został w czasie strzelaniny ciężko ranny i zmarł w szpitalu.

25 maja 1944 roku pchor. Zdzisław Zienkiewicz „Alter”, pchor. Zdzisław Papi „Czerw”, Edmund Rudziński, Wojciech Gołaszewski i inni (łącznie 8 osób) z oddziału dywersyjnego Obwodu AK Iłża wykonali w Wierzbniku wyrok na Eriku Schütze, inspektorze Komendy Sipo i SD dystryktu Radom. Podczas wymiany ognia zastrzelony został także gestapowiec z jego ochrony. Po stronie partyzantów zginął pchor. Czerw.

Erik Schütz kierował między innymi akcją likwidacji getta w Staszowie jesienią 1942 roku. Własnoręcznie wymordował wówczas wielu jego mieszkańców.

29 czerwca w samo południe, na Rynku w Opatowie zlikwidowany został miejscowy szef SD obersturmfürer Otto Schultz. Akcję przygotował szef Kedywu podobwodu Opatów „Cichy”, a wykonał patrol z oddziału Eugeniusza Kaszyńskiego „Nurta”. W skład patrolu wchodzili m.in. Wiesław Jaszewski „Dan” i sierż. Zdzisław Duś „Sierpień”. Grupę operacyjną ubezpieczali czterej żołnierze z opatowskiej komórki Kedywu. W czasie odwrotu partyzanci byli ścigani przez Niemców. Ciężko ranny „Sierpień” popełnił samobójstwo. Edward Sękowski „Saturn” również trafiony kulą zdołał wraz z „Danem” zdołał ujść cało. 22 sierpnia płk. Jan Zientarski „Mieczysław” podczas wizytacji batalionów 2 Pułku Piechoty AK pośmiertnie odznaczył „Sierpnia” za likwidację Otto Schultza Krzyżem Virtuti Militari.

Rafał Staszewski